piątek, 24 lutego 2012

WEGE ALERT czyli notka o tym żeby koniecznie czytać spisy treści na opakowaniach!

Ja wiem, że dla osób które "siedzą w temacie" to co napiszę będzie truizmem, ale może pojawią się tu osoby które jak ja, dopiero raczkują w temacie wege i nie zawsze wiedzą z czym to się je, nie zawsze wiedzą na co zwrócić uwagę.

Sytuacja banalna - miła dzielnica miłego miasta w Polsce. Ona zrobiła wegetariańskie sajgonki, on je zjadł ze smakiem, bo pomimo iż kocha mięso, to ją kocha jeszcze bardziej.
On zjadał ze swoim ulubionym sosem słodko - kwaśnym, ona, eksperymentalnie - z sosem bazyliowym z trawą cytrynową.
Po wszystkim, jako że lubią czytać, zagłębili się w lekturze opakowań po sosach.

On - ooooo, na moim jest napisane Produkt odpowiedni dla wegetarian. A dla wegan nie?
Ona - pewno jakieś mleko w proszku albo jaja tam są
On, studiując dokładnie skład - hmmm... nie ma. O! Ale za to w Twoim był sos rybny
Ona...zbiera szczękę z podłogi....

Składniki
woda, syrop glukozowo-fruktozowy, skrobia modyfikowana kukurydziana, pasta ze zmielonej papryczki chilli (3%) (papryczki chilli, woda, sól, regulator kwasowości: kwas octowy), puree z imbiru, puree z czosnku, sos rybny (ekstrakt z anchois, sól, cukier), olej rzepakowy, trawa cytrynowa (2%), cukier, sos sojowy jasny (woda, sól, soja, prażona pszenica, cukier), kolendra, tajska bazylia, przyprawa galangal, liście Kaffir Lime, regulator kwasowości: kwas mlekowy; pieprz kajeński.

Informacja dla alergików


Zawiera ryby, gluten z pszenicy i soję.






W ŻYCIU bym nie wpadła na to, że w czymś takim może być mięso!!! Nawet jeżeli to "tylko" ekstrakt...

I jeszcze jeden produkt, który posiada mięso w składzie, ale o tym już wiedziałam bo ten sos bywał u nas z racji tego że mój Mąż znalazł wreszcie Swój Wymarzony Sos Barbecue.
Znowu anchois..... co one w sobie mają takiego?!
Znalazłam tylko takie durne zdjęcie ze strony producenta:



Skład

Woda, cukier, koncentrat pomidorowy (17,4%), ocet winny, melasa, skrobia modyfikowana, substancja zagęszczająca (guma ksantanowa), sól, aromaty dymu wędzarniczego, sos Worcester [syrop glukozowy, ocet słodowy (pochodne zbóż zawierających gluten), cukier, sól, anchois (ryba), przyprawy, aromaty], olej roślinny, gorczyca, przyprawy: cebula, czosnek; substancja konserwująca: kwas sorbowy; aromat.












Ja wiem, że dla wielu z Was to banalne informacje i pewno z politowaniem kiwacie teraz głową, ale każdy kiedyś zaczynał i popełniał błędy.

Kasza, czyli o tym że czasami się nie chce, ale gotować trzeba...

Jak w tytule - czasem nie chcem ale muszem.

2 woreczki kaszy jęczmiennej
3 cebule

Cebule podsmażamy
Kaszę gotujemy

Ugotowaną kaszę dodajemy do podsmażonej cebuli. Doprawiamy. Tadaaaa!

Naleśniki, czyli jak żona poświęca się dla męża

Gdy jeszcze Mąż był Chłopakiem/Narzeczonym przyjeżdżał do mnie na obiadki mojej mamy. Czasem bywały naleśniki. Ja i Tatson jesteśmy wielbicielami słodkiego - nadzieniem naszym dżem, twaróg na słodko. Nutella nie, bo za słodka. Słodka że aż zęby prostuje. Ale Mamson woli naleśniki wytrawne - twaróg na ostro, nadzienie pieczarkowe. No i okazało się że Obecnie-Już-Mąż należy do Team Mamson.
Żona czyli ja chciała dobrze i zrobiła raz Mężu naleśniki z twarogiem na ostro. Podpatrzone u Mamsona, z pamięci, bez malaksera ale udało się! Mąż zadowolony ALE... Kochanie... może następnym razem trochę więcej cebuli? *tu pojawiają się kocie oczy których nie jestem w stanie opisać, ale którym nie da się oprzeć* Pragnę nadmienić że cebule były 3, ogromne! Na dwie kostki twarogu... no nic, temu spojrzeniu się nie odmawia...

Tak więc obrałam cebulę i kroiłam.... i kroiłam...... i kroiłam.......... łzy kapały a ja dalej kroiłam.....
5 cebul później.....
Przesmażyłam z solą. z braku jak już wspomniałam malaksera twaróg potraktowałam mikserem, żeby nie był suchy - dodałam mleka. Do zmiksowanego twarogu dodałam cebulę, wymieszałam, doprawiłam solą i pieprzem.
Tadaaaam  
O naleśnikach chyba nie muszę pisać, co? Napiszę tylko, że tutaj też, jak w przypadku pizzy stosuję mąkę pół na pół - pszenna i razowa. Kiedyś w końcu dorosnę do tego żeby stosować tylko razową, na pewno tak będzie.

Zestaw gotowy
Zadowolony konsument ;)


Pizzowo - szpinakowo

Po raz pierwszy ta pizza zagościła u nas na imprezie, wersja prezentowana poniżej to trzecia już jej odsłona, nieco ulepszona.





Ciasto:

Pół kostki świeżych drożdży
2 szklanki mąki - u mnie pół na pół pszenna i razowa
Łyżka cukru
Łyżka mąki
Łyżka lub dwie oliwy
Woda

Zaczynamy od zaczynu (masło maślane :P )

Drożdże, łyżkę cukru, łyżkę mąki, oliwę (ja o niej zapominam ciągle a ciasto i tak wychodzi ;)) i niecałą szklankę letniej wody dokładnie mieszamy. Odstawiamy na 15-20 minut, w tym czasie drożdże powinny ładnie zacząć pracować.
Po tym czasie dodajemy 2 szklanki mąki i zaczynamy wyrabiać. Nie jest to takie trudne jak niektórzy próbowali mi wmówić - ciasto drożdżowe? No co Ty?! Toć do tego chłopa potrzeba! - A właśnie że dupa! sama sobie dałam radę ;) woda... nie powiem wam ile tej wody, trzeba wyczuć... ciasto musi być jednolite, elastyczne i nie kleić się. Oczywiście jeśli będzie za rzadkie - dosypujemy mąki, jeśli zbyt zbite - dolewamy wody i tak aż uzyskamy konsystencję idealną. Gdy już ją uzyskamy przykrywamy michę z ciastem ściereczką i odstawiamy do ciepełka na 40-60 minut.

W tak zwanym międzyczasie szykujemy nadzienie:

Paczka mrożonego szpinaku - ja preferuję liście, nie ciapultykę jak to się u nas mówi :)
Ser feta
Oliwki

Szpinak rozmrażamy na patelni, do już rozmrożonego dodajemy fetę. Mieszamy wszystko razem i staramy się odparować całą wodę. Trochę to trwa i trzeba nad tym stać i mieszać ale jeśli tego nie zrobimy to ciasto nam się nawodni i wyjdzie paskudztwo.

Wyrośnięte ciasto wałkujemy (chociaż moja ostatnia pizza nie była wałkowana tylko rozciągana i też było dobrze. Aha - drożdże nie chciały współpracować od początku, ale potem w piekarniku ładnie wyrosło więc też bym się tym nie przejmowała...) albo rozciągamy na papierze do pieczenia. Na górę ładujemy szpinak z fetą a na to oliwki - całe, pokrojone w paski, pokrojone na pół - jakie kto lubi.

Piekarnik nagrzany do 190st i znowu termoobieg z dolnym grzaniem - ok 30 minut ale może być gotowa wcześniej, to zależy od mocy piekarnika.

Przelicznik szpinaku i fety jest prosty - na jedną paczkę szpinaku przypada jedna feta.

Kolejno-odlicz - post nr 1 - Veggie pie

Nigdy nie potrafiłam sensownie zacząć bloga... pierwsza notka jest problematyczna no bo jak tu zacząć żeby brzmiało zachęcająco, niebanalnie... Matka Natura podarowała mi kilka talentów niestety, ten dotyczący rozpoczynania pisanin wszelkich podrzuciła komuś innemu.
Tak więc będzie bez oficjalnego otwarcia chyba że znajdzie się ktoś, kto chciałby przeciąć wstęgę ;)

Powiem tylko że będzie kuchennie, czasem filmowo, serialowo, czasem książkowo. Muzycznie? Robótkowo? Domowo? Chyba tak, wszystkiego po trochu - co ślina na język przyniesie a w sumie palce na klawiaturę :)

Na pierwszy ogień - Veggie pie - przepis mój, improwizowany, z przemyconym porem i tofu.


Potrzebujemy:

Spory por - biała część
Garść sezamu
Pieczarki 
Papryka
Tofu - u mnie marynowane
Ciasto francuskie - użyłam gotowca, najtańszego - made by Auchan

Wykonanie:

Pora naciąć wzdłuż, obrócić na bok i ciąć raz jeszcze na pół. Jeżeli używamy pora sałatkowego to nie trzeba go myć, jeśli tego z zieloną częścią to warto go przepłukać. Następnie kroimy w miarę cienko. Podsmażamy. Ja w tym miejscu dodałam sezam i chwilę trzymałam na patelni razem z porem oczywiście mieszając.
Zdejmujemy pora z patelni, wrzucamy tam paprykę i pieczarki, Gdy się przesmażą chwilę również zdejmujemy a wrzucamy tofu pokrojone w kostkę. Gdy będzie gotowe dodajemy paprykę, pieczarki i pora z sezamem, dusimy chwilę wszystko razem.

Ciasto francuskie dzielimy na 4 kwadraty. Do każdego nakładamy nadzienie, potem "nakładamy" na nie każdy z czterech rogów. Można u góry smarnąć jajkiem ale to raczej sugestia, nie wymóg.

Wsadzamy do piekarnika rozgrzanego do 170st na 15-20 minut, w zależności od piekarnika. Ja używam funkcji termoobiegu + grzanie dolne.

Trzeba uważać bo danie jest zdradliwe - wydaje nam się że nie jest już gorące a i tak po ugryzieniu dostajemy w twarz nadzieniem gorącym jak cholera...

Smacznego! :)